Testowanie, testowanie
Robi się coraz cieplej, przeróbki motocyklowe praktycznie skończone, mamy chwilę wolnego… No to co? To trzeba się przewietrzyć! Odświeżyć nabyte umiejętności, przetestować modyfikacje motocyklowe, śpiwory w chłodnych warunkach i nowe sakwy.
Tym razem celujemy w inny kemping, choć też niedaleko znanego nam z zeszłego roku poligonu. Nie możemy się dodzwonić, ale kiedy zajeżdżamy na miejsce, to okazuje się, że jesteśmy jedynymi chętnymi na rozbicie namiotu. No cóż, w nocy temperatura wciąż spada poniżej 0°C! Będzie to dobra okazja na sprawdzenie, czy w takich warunkach możemy przetrwać i czy ciepłe, puchowe śpiwory rzeczywiście dadzą radę. Co prawda spaliśmy w nich już na Islandii, ale tam temperatura nie była aż tak niska.
Szybko rozkładamy namiot, zostawiamy bety i lecimy na jakiś pobliskie „szutry”, żeby jeszcze skorzystać z dnia. Nie jedziemy od razu na poligon, ale szukamy innych ciekawych tras. I rzeczywiście, mimo że jesteśmy w okolicy, to teren jest inny. Prawdopodobnie właśnie taki napotkamy w podróży.
Pierwsze drogi off-roadowe okazują się dla mnie wyzwaniem. Raczej luźno podchodziłam do tematu złamanego nadgarstka i uważałam, że wypadek zeszłej jesieni wcale na mnie nie wpłynął dopóki nie zaczynamy jeździć. Nie spodziewałam się takiego spięcia i paniki w mojej głowie. Jestem świadoma skąd to się bierze i rozumiem, że lęk uzasadniony. Choć nie planuję już więcej łamać żadnych kości, to jednak jeżdżę bardzo zachowawczo i ostrożnie jakbym dopiero stawiała pierwsze kroki. Na szczęście po jakimś czasie stres odpuszcza i nawet sprawcę wypadku (koleiny) pokonuję coraz śmielej. Do końca wyjazdu na pewno rozkręcę się na nowo. Nie ma co się spinać! W dodatku mam ogromne wsparcie Łukasza! No, może poza jego niekoniecznie pokrzepiającymi uwagami, żebym nie wywracała się do kałuży, którą właśnie przejeżdżam, bo mogę zalać motocykl… 😉
Daleko nie jedziemy i znajdujemy ciekawy, rozjeżdżony przez dotychczasowych motocyklistów teren z dużymi różnicami wzniesień. Łukasz przeszczęśliwy ćwiczy sobie podjazdy, zjazdy, czasami wyskakuje w powietrze, a czasami buksuje i nie dojeżdża do szczytu. Wtedy trzeba staczać motocykl z powrotem na dół, bo z połowy góry nie ma szans ruszyć. W czasie któregoś z kolei konkretnego buksowania, motocykl staje w miejscu i zalicza wywrotkę. Pierwsze testy modyfikacyjne przebiegają pomyślnie! Nowa dźwignia hamulca przetrwała, co w przypadku oryginalnej nie byłoby takie oczywiste. Takich wywrotek zdarzy się jeszcze kilka i na szczęście nikt, ani nic nie ucierpi.
Zabawa trwa na tyle długo, że powoli zaczyna zapadać zmierzch i trzeba zbierać się na kemping. Chciałoby się posiedzieć na zewnątrz, póki jest jasno, ale niska temperatura szybko wpędza nas do namiotu. Podobnie jest rano. Słońce pięknie świeci, więc dobrze jest się wygramolić ze śpiwora, zjeść śniadanie na świeżym powietrzu i ruszać w teren. Tymczasem trochę to odwlekamy z nadzieją wyczekując ocieplenia. Dla mnie w nocy śpiwór zdał egzamin rewelacyjnie! Jedynie stopy trochę dłużej musiały odzyskiwać temperaturę, ale przespałam noc bez większych pobudek. Przynajmniej nie z powodu niskiej temperatury. Łukasz natomiast rozważa dołożenie puchu do swojego śpiwora. Biedak się nie wyspał. Wreszcie ciepło ubrani wydostajemy się z namiotu. Ruch nas rozgrzeje! Śniadanko przygotowujemy na ciepło, więc dodatkowo podnosimy temperatury ciała.
Dzisiaj mamy cały dzień na jazdę! Tak jak wczoraj, raczej nie wjeżdżamy na poligon, tylko szukamy nowych tras. Bardziej nam się podobają widokowo, technicznie i są też urozmaicone! Poranek zaczynamy ogromną ilością głębokich kałuż! Na tyle głębokich, że nie jeździmy drogą, ale wzdłuż niej po trawie. Zresztą po śladach widać, że nie jesteśmy pierwsi, ani nawet setni – trawa wokół jest tak mocno rozjeżdżona, że utworzyły się głębokie rowy i koleiny. Ale to nie jest nam aż tak straszne jak kałuże zakrywające ponad połowę motocykla.
Jeżdżąc, cały czas pamiętamy rady Tomka ze szkolenia Enduro Flow. Rzeczywiście mając wiedzę teoretyczną i przećwiczone kilka manewrów, łatwiej nam kontrolować motocykle. Co jakiś czas przystajemy i czy to na asfalcie, czy na łące ćwiczymy balans, kręcimy ósemki i staramy się wyczuć nasze motocykle. Gdzieś po drodze znajdujemy spore, luźno leżące kłody, przez które przeskakujemy kilka razy. Innym razem lądujemy w grząskim, zalanym terenie i kombinujemy jak i którędy się z niego wydostać. Obywa się bez holowania. 😉 Ogółem jest masa frajdy i wysiłku! Cały dzień zleciał nie wiadomo kiedy!
W międzyczasie, szukając kolejnej ścieżki do eksplorowania, przejeżdżamy przez niedużą, nieznaną nam wioskę. Odbijamy w wąską dróżkę mając nadzieję, że później przekształci się w szuter. Tak się nie dzieje, ale odkrywamy coś nie mniej ciekawego!! Na poboczu, na końcu drogi stoi stary, zdezelowany i opuszczony autobus! Od razu na myśl przychodzi nam autobus Supertrampa z filmu „Into the Wild”. Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie zaczęli go sprawdzać! Kolor blachy mocno już wyblakł choć nadal wyróżnia się czerwony i niebieski. Charakterystyczny znak czarnych ludzików na żółtym tle sugeruje nam, że był to autobus szkolny. Ostrożnie zaglądamy do środka. Wszystko wydaje się kruche i nadgryzione zębem czasu. Podłoga z desek gdzieniegdzie przygniła i zapadła się. Przednią szybę porósł mech tworząc naturalną zasłonę przed promieniami słońca chcącymi się przedostać do wewnątrz. Reszta okien jest powybijana, wyłącznie na jednym wytrwały pająk ze swoich nici wije sobie prywatną „szybę”. Po siedzeniach zostały tylko rurki przypominające ich kształt. Cały tył zawalony jest deskami, starymi materacami i złomem. Za kierownicą przysiada się Łukasz przymierzając się do zmiany środka transportu. 😉 Jest to angielski autobus, więc oczywiście piętrowy! Schody się zachowały i delikatnie stąpając po nich, wdrapujemy się na piętro, gdzie jest jakby przejrzyściej, bo bez gratów. Spodziewaliśmy się znaleźć jakieś zużyte strzykawki, nieczystości, czy może nawet rzeczy osoby potencjalnie tu pomieszkującej, ale niczego takiego nie ma. Gdybyśmy mieli zatrzymać się w jakimś miejscu na dłużej, to chyba uprzątnęlibyśmy wnętrze naszego autobusu i zamieszkali w nim przez chwilę! Oczywiście nie polowalibyśmy i nie zbieralibyśmy owoców tak jak Supertramp, ale kwestia noclegu byłaby już rozwiązana. 😉
Kolejna noc jest nieco cieplejsza, choć zdecydowanie się nie rozpłaszczamy. 😉 I tak opuszczamy namiot wcześniej niż wczorajszego poranka, żeby mieć czas na spakowanie całego dobytku. Przez resztę dnia jeździmy z wszystkim, co zabraliśmy ze sobą na wyjazd.
Jako, że jest to wypad „testowy prawie wszystkiego”, to również nasze nowe sakwy od 21’BROTHERS mają swój pierwszy raz. I sprawdzają się super! Przede wszystkim nie są to jakieś prowizorki ledwo trzymających się sakw do turystycznych motocykli, ale „prawdziwe” i solidne torby przeznaczone na naszą podróż. Są pojemne, pakowne (choć podobno w długodystansowej podróży miejsca nigdy dość) i praktyczne! Łatwo i szybko się je de/montuje, co ma znaczenie przy codziennej zmianie miejsca noclegowego! Dzięki temu, że zamontowane są po bokach, środek ciężkości nie podnosi się aż tak bardzo jak w przypadku toreb wożonych na kanapie. Jedynie brakuje mi kilku małych kieszonek na pierdolety, ale te może będą w tank bagu. Musimy jeszcze się rozejrzeć za torbą na płytę bagażową i właśnie tank bagami.
Rozpoczęcie sezonu upływa bardzo pozytywnie i jeszcze nie wróciliśmy, a już planujemy następny wypad. To naprawdę uzależnia! 😉
0 komentarzy