Nic tu ku*wa nie pasuje!
No tak to najprościej można określić. Miało być “kup, załóż i korzystaj”, a skończyło się na “tnij, spawaj, maluj”… kiedy z moich ust leciały niecenzurowane słowa. Ok, po kolei, jak do tego doszło. Z różnych systemów bagażowych dostępnych na rynku, postanowiłem zamontować ten najbardziej tradycyjny – płytę bagażową na torbę i stelaż pod sakwy. Rozwiązanie cięższe, gdyż na stelaż zawsze trzeba użyć trochę złomu, ale zarazem wzmacniające konstrukcję tyłu motocykla, która w razie upadku zabezpiecza znajdujący się tam zbiornik. Ponadto pozwala na zamontowanie jakichkolwiek sakw lub kufrów oraz innego szpeja, gdzie tylko wyobraźnia pozwoli. Jest też dobrym punktem montażowym dla lin, gdyby trzeba było się wzajemnie holować.
Kupując mój motocykl od poprzedniego właściciela, stelaż sakw bocznych dostałem „gratis”. Jako, że lubię bazować na tych samych rzeczach w obu motocyklach, zacząłem poszukiwania tego samego modelu stelaża do motocykla Moni. Niestety cena była spora, a używek jak na złość nikt nie chciał sprzedawać. Pomysł, aby stelaż pod sakwy wykonać samemu nawet pojawił się w mojej głowie i nie mówię, że jest to rzecz nie do zrobienia, ale… potrzeba trochę więcej wiedzy, umiejętności i czasu by to prawidłowo wykonać. No i sprzęt do gięcia rur, czy spawania konstrukcji dobrze by było mieć pod ręką. Szybko odpuściłem i zacząłem przeszukiwać Internet w celu znalezienia alternatywnego rozwiązania.
Cień nadziei na w miarę szybkie i proste załatwienie sprawy pojawił się w USA. Cena stelaża włącznie z wysyłką zza oceanu i opłaceniem podatków, cła była akceptowalna. Opinie krążące w sieci na temat firmy dość pozytywne. Oficjalny minus – wykonany ze zwykłej stali, a nie nierdzewki. Jakoś tą kwestię przegryzę, w sumie potrzebny będzie tylko na jedną ”wycieczkę”, tą powrotną do domu. 😛
Mimo odległości, stelaż pod sakwy dotarł dość szybko i już tego samego dnia postanowiłem go zamontować w moim motocyklu, zaś mój przeszczepić do Moni ze względu na jego niższą wagę. I zaczęło się BIADOLENIE… Niestety wykonanie pozostawiło wiele do życzenia. Dopiero podczas montażu niedoróbka producenta wyszła na jaw. Stelaż okazał się za krótki o około 10 mm w części, którą montuje się przy podnóżkach kierowcy. Po około półtora godziny prób, drapania się po głowie, po przeczytaniu instrukcji ze trzy razy i oglądnięciu filmików instruktażowych doszedłem do wniosku, że JEDNAK ROBIĘ WSZYSTKO POPRAWNIE. Cóż za ulga! Zaczynałem powątpiewać w moje mechaniczne umiejętności. 😉 Zrobiłem kilka zdjęć i wysłałem je do sprzedawcy z opisem problemu. I tu pełen szacun dla sprzedającego. W ciągu miesiąca paczka z nowiutkim stelażem leżała w naszym salonie. Stary mogę sobie zachować, wszystko w ramach gwarancji. I wydawałoby się, że sprawa załatwiona, gdyby nie fakt, że nowy nabytek tak samo jak poprzednik, nie pasował do żadnego z dwóch motocykli, które mamy w garażu. A teoretycznie miał być dostosowany też do naszego rocznika.
Stwierdziłem, że nie piszę więcej odwołań. Trzeci, taki sam stelaż nie jest mi potrzebny. 😉 Skontaktowałem się z dobrym kolegą, mechanikiem, który za małego śruby ssał zamiast smoczka, młotkiem wywijał jak dziecięcą grzechotką, a resorakom regulował zawory. Takie rzeczy to dla niego pestka, ma to we krwi! Po oględzinach, omówieniu za i przeciw, zapadła decyzja – tniemy i spawamy w dolnej części. Dokupiłem niewielki kawałek metalowej płyty takiej samej grubości jak modyfikowany element i przy pierwszej okazji podjechałem do Wojtka. Dwie godziny później stelaż nabrał nowych kształtów. Przeróbka trzyma jak należy – wiem bo testowałem kilka razy wywalając się na offie. Na koniec wyczyściłem spaw, zabezpieczyłem go podkładem i pomalowałem. Ostatecznie jest ok, choć trzeba było spędzić trochę czasu, by wszystko dograć. No i pozostał niesmak do producenta…
Teraz tylko muszę spakować sakwy i wyruszyć w nieznane. 😀 NIE MOGĘ SIĘ DOCZEKAĆ!
0 komentarzy